Nigdy by się nam nie opłacało i nie będzie opłacać. Z czterech powodów.
1. Rezerwę walutową NBP (czyli jakieś około 160 mld dolarów) przejąłby Europejski Bank Centralny.
2. Jesteśmy obrzeżami Europy i stosunkowo słabą gospodarką peryferyjną z rolą podwykonawczą dla gospodarki niemieckiej, podczas gdy euro jest walutą gospodarczego centrum, czyli Niemiec i Beneluksu, (bo już nawet Francja była stratna).
3. Mielibyśmy ogromny szacowany na kolejne 30-50 procent wzrost cen (równających do góry), co przy naszej obecnej inflacji było skrajną pauperyzacją i tak biednego społeczeństwa.
4. Nie moglibyśmy prowadzić suwerennej polityki pieniężnej - vide przypadki Grecji i Włoch, którym paradoksalnie słaba waluta (drachma i lir) robiła za poduszkę i pozwalała unikać zapaści gospodarczej, a nawet nieźle funkcjonować i się rozwijać. Ponieważ jak zrobili coś naprawdę kretyńskiego, to im waluta tąpnęła o kilkanaście procent w stosunku do dolara i szaleli dalej. A słaba waluta pozwalała ich gospodarkom, a szczególnie rolnictwu i turystyce być konkurencyjnymi. Owszem są pewne plusy - likwidacja ryzyka kursowego, czy zmniejszenie szansy na atak spekulacyjny na walutę, jednak nie równoważy to minusów.
PS. Euro jest projektem politycznym, a nie ekonomicznym i nie można bezproblemowo scalić w ramach jednej waluty tak wielu różnorodnych organizmów gospodarczych. I nie pomoże zaklinanie rzeczywistości - jak w 2015 roku słyszałem wykład europosła Dariusza Rosatiego, który opowiadał, że "to nie euro i strefa euro, tylko niektóre kraje strefy euro mają problemy". 🙂
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz